"Rycerze i ciury"

W każdy Lany Poniedziałek można obserwować w obrębie niedalekich dwóch mostów krzątaninę wyrostków skrzykniętych w kilku małych grupach i uzbrojonych w przeróżne pojemniki z wodą. Rzeczka w zasięgu wzroku, amunicji przeto pod dostatkiem – pozostaje więc tylko wyczekiwać ofiary. Ten chuligański poniekąd proceder rozwinął się przez lata i doskonalił osiągając poziom i rozmiar nielichej batalii.

Doświadczenia rycerzy, którzy po kolei wyrastali z tego fantazyjnego okresu przekazywane były innemu przedziałowi wiekowemu. Wojownicy więc zmieniali się, pojawiały się też coraz to nowsze ofiary, pozostawała natomiast w stanie niezmienionym zasada działania. W międzyczasie wykształcono także służby logistyczne, by matadorzy mogli dysponować bez zakłóceń stałą siłą ognia. Wokół rycerstwa krzątały się więc wyrostki z pojemnikami przejmowanymi od innych, których zadaniem było ekspresowo pokonywać trasę do rzeczki i z powrotem. Ciury te miały szansę w jakiejś tam (przecież niedalekiej) przyszłości dostąpić zaszczytu działania na pierwszej linii. Całość dobrze uzbrojona, a jeszcze lepiej, jak widać, zorganizowana stanowiła od dawna skazę na uroczyście i wielkanocnie przetaczającym się po ulicach społeczeństwie.   Miejscowi, zorientowani w realiach przedzierali się w ten dzień skrótami, a to na mszę, a to na zakupy lub poranną wyżerkę do rodziny. Pilnowali się też, by wracać tymi samymi tajemnymi przejściami. Obiegowo można to nazywać dostosowaniem się, co w Polakach tkwi od stuleci i ma się dobrze.
Gorzej ze zmotoryzowanymi -  kalkulując darmowe mycie karoserii, bez zdejmowania nogi z gazu przejeżdżali ostrzeliwany rejon z ciasno dokręconymi szybami. Do wyjątków można zaliczyć gapy, którym ciepłe wiosenne powiewy do najostateczniejszej sekundy usypiały czujność – takie osobniki zdarzały się  ku uciesze łowców i gapiów.
A motocykliści…? - cóż! Zawsze mają gorzej.
Pojawia się też (choć rzadko) jednoślad, którego kierowca poruszony do głębi szkodliwymi igraszkami zatrzymuje pojazd (?!!), by wygłosić coś pouczającego. Euforia wśród łowców potrafi wtedy zaćmić wielkie pokazy ogni sztucznych.
Taki moralista jeżeli w ogóle zostanie dopuszczony do głosu i do tej chwili był suchy (?) albo lekko, czy średnio zmoczony od źle wymierzonego w pośpiechu chluśnięcia, w ułamku sekundy wygląda, jak ktoś, komu lekarz przepisał pływanie w garniturze.
Źle się dzieci bawią - no, źle. Wielkanoc może stanowić pewną okoliczność łagodzącą ale ten argument pewnie nie trafiłby do przekonania wszystkim przemoczonym. W ten dzień i ja siedzę w domu.

Jerzy R. Szulc

 

Powyższy szkic pochodzi ze zbioru opowiadań naszego kolegi nadkom. Jerzego Szulca "Podróże bez filtra".